Odejście

Do zakonu wstąpiłam zaraz po maturze, mając zaledwie 18 lat. Wychowałam się w rodzinie głęboko religijnej, w której kościół był ważnym punktem odniesienia. Wierzyłam, że powołanie to coś, czego nie można odrzucić. Moja decyzja była wspierana przez katechetkę i inne osoby w parafii, które mówiły mi, że jestem „powołana do życia zakonnego”. Wstąpienie do zgromadzenia było dla mnie jak naturalny krok w kierunku spełnienia woli Boga.

Na początku było trudno, ale byłam pełna nadziei. W zakonie, w którym byłam, wszystko miało swoją jasną hierarchię. Modlitwa, praca, posłuszeństwo – to dawało poczucie bezpieczeństwa, że wiem, co mam robić. Z czasem jednak zaczęłam czuć, że brakuje mi przestrzeni na bycie sobą. Czułam się, jakby mój głos i moje pragnienia były nieistotne. Byłam zamknięta w świecie, który narzucał mi szereg zasad i oczekiwań, a moje potrzeby, marzenia, a nawet wątpliwości były ignorowane.

Kiedy zaczęłam zmagać się z silnymi napadami lękowymi, nie mogłam liczyć na pomoc. Nikt nie rozmawiał ze mną o moich emocjach. Zamiast tego słyszałam, że powinnam modlić się więcej i bardziej się poświęcać. Nie miałam nikogo, komu mogłabym powiedzieć, co czuję. Gdy po raz pierwszy odważyłam się powiedzieć, że myślę o odejściu, spotkałam się z reakcją, która tylko pogłębiła moje poczucie winy. „Zdradzasz Jezusa” – usłyszałam.

Ostatecznie, po wielu latach w zakonie, podjęłam decyzję o odejściu. To była decyzja, która bolała, bo czułam się, jakbym porzucała coś świętego. Musiałam to zrobić w tajemnicy, bo bałam się reakcji przełożonych. Odeszłam w nocy, bez żadnych formalności, bez żadnej pomocy, nie wiedząc, gdzie mam pójść. Pierwsze dni spędziłam na dworcu, nie mając dokąd wrócić. Byłam bez pieniędzy, bez kontaktu z rodziną, bez żadnego wsparcia. Dopiero potem trafiłam na osoby, które mnie wsparły.

Dziś powoli zaczynam układać swoje życie na nowo. Choć czasem bywa trudno, już wiem, że nie muszę być nikim więcej niż sobą. Wiem, że mam prawo do szczęścia, do błędów i do nauki na nich. Teraz wiem, że nie muszę być idealna, by być kochaną i zaakceptowaną.

Wiem, że takich kobiet jak ja jest więcej – kobiet, które na różnych etapach życia zakonnego zaczynają dostrzegać, że to nie jest ich droga. Dlatego wierzę, że warto wspierać Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym – bo to realna, cicha i bardzo potrzebna pomoc. Bez nich wielu z nas nie miałoby szansy na nowy początek. To oni pokazali mi, że nie muszę zamykać się w przeszłości, że mogę zacząć żyć po swojemu, na nowo, bez poczucia winy.

s. Natalia – 12 lat we wspólnocie zakonnej