Pogrzeb babci
Kiedy byłam w nowicjacie, zmarła moja babcia. Chorowała od kilku lat, ale i tak jej śmierć była dla mnie ciosem. Była mi bardzo bliska, jak matka, a może i bardziej. To ona mnie wychowywała, tuliła do snu, piekła mi moje ulubione ciasto drożdżowe.
Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie, ale nic nie mogło mnie na to przygotować.
W nowicjacie siostry nie opuszczały klasztoru. Bałam się, że nie będę mogła pojechać na jej pogrzeb. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nie stanąć nad jej grobem, nie pomodlić się przy trumnie, nie pożegnać jej.
Poszłam do mistrzyni nowicjatu.
Pamiętam ten moment do dziś, choć minęło już 20 lat. Stanęłam w drzwiach. Ona siedziała za biurkiem, czytała gazetę. Spojrzała na mnie zimnym spojrzeniem. Czułam, jak ściska mi się gardło, ale mimo to wydusiłam z siebie:
– Siostro, zmarła moja babcia.
Nie zmieniła wyrazu twarzy, nie odłożyła gazety. Jakby to, co powiedziałam, było czymś zupełnie nieistotnym. Moje serce waliło jak oszalałe, a ona po chwili tylko odparła:
– Wiem. Słyszałam już. Zastanowię się, czy pozwolić siostrze jechać.
I to było wszystko. Żadnego „przykro mi”, żadnego „jak się czujesz?”. Nic.
Stałam tam jeszcze przez chwilę, nie wiedząc czy mogę już odejść. Ona tylko z powrotem uniosła gazetę i zaczęła czytać.
Odwróciłam się i wyszłam. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że w tym miejscu moje uczucia nic nie znaczą.
Mimo to zostałam. Tamta sytuacja nie była dla mnie wystarczającym znakiem. Wciąż wierzyłam, że to ja powinnam się zmienić, że jeśli to boli, to widocznie musi boleć.
Dziś wiem, że to był sygnał ostrzegawczy.
Ale wtedy jeszcze go nie odczytałam.
Na szczęście na pogrzeb pozwoliła mi jechać…
s. Jana

Praktyki pokutne
