Przypalona zupa

Wstąpiłam do zakonu mając 19 lat, pełna młodzieńczej gorliwości i pragnienia oddania się Bogu. Przez pierwsze miesiące czułam się jak w domu – wydawało mi się, że to miejsce, to odpowiedz na wszystkie moje marzenia. Ale z czasem zaczęłam widzieć drugie oblicze tej wspólnoty.

Pamiętam dokładnie ten dzień. Byłam odpowiedzialna za kuchnię – przygotowanie posiłków dla ponad dwudziestu sióstr. To była Wielka Sobota, czas wzmożonej pracy i ciszy. Przypadkiem przypaliłam zupę. Zwykły błąd, nic poważnego. Ale przełożona wezwała mnie do siebie.

Nie zapomnę jej twarzy. Zimna, nieruchoma. „To pycha. Zrobiłaś to specjalnie” – powiedziała. Kazała mi klęknąć na zimnej posadzce w kaplicy z rękami uniesionymi do góry na kształt krzyża. Klęczałam tak dość długo. W tym czasie inne siostry wchodziły, patrzyły i milczały. Niektóre omijały mnie wzrokiem, inne kiwały głowami z politowaniem. Przełożona stała z tyłu.

Z pozoru to wyglądało jak forma pokuty. W rzeczywistości była to przemoc. Psychiczna i duchowa. Kara miała mnie złamać, nauczyć posłuszeństwa — a w rzeczywistości nauczyła mnie lęku.

Długo nosiłam tę historię w sobie. Bałam się mówić, bo nikt nie chciał słuchać. Bo „siostra przełożona wie lepiej”. Odeszłam z zakonu trzy lata później. Ciało wciąż pamiętało — bóle pleców, nocne poty, paniczny lęk przed autorytetem.

Dziś wiem, że to, czego doświadczyłam, nie było drogą do świętości. To była przemoc. Przebrana w ciszę, modlitwy i rzekome „miłosierdzie”.

Opowiadam o tym, by inne kobiety wiedziały, że mają prawo powiedzieć „dość”. Że Bóg nie przemawia przez strach i poniżenie. I że miłość nigdy nie rani.

s. Józefa – 13 lat we wspólnocie zakonnej