Porzeczki
Dzisiaj, podczas nauk rekolekcyjnych, Ojciec G. opowiadał nam jak to trudno być cierpliwym. Mówił, że nieraz ma wrażenie, że mówi do swoich braci w jakimś obcym, niezrozumiałym języku. (O Boże, jak ja to rozumiem!) Opowiadał jak kiedyś poprosił jednego z braci aby wypielił porzeczki. Brat ten, chcąc pokornie wykonać polecenie, powyrywał z grządki wszystkie krzaczki porzeczek. Parsknęłam śmiechem słuchając tej historii, aż siostry musiały mnie uspokajać.
Ja się czuję dokładnie tak samo podczas rozmów z Matkami. I jak tu zachować cierpliwość? Może gdy chodzi o porzeczki, to jest to łatwiejsze, bo to nie jest jakiś problem życiowy. Ale gdy chodzi o naruszanie podstawowych praw człowieka, to bądź tu cierpliwą?
Kiedyś jedna z sióstr z Nowicjatu odważyła się mi powiedzieć, że tak cierpi, że tylko walić głową o ścianę. Jednak wytłumaczyła sobie (albo wbiła do głowy, czy wbito jej do głowy), że to tzw. białe męczeństwo i jakoś ciągnie. Inna Nowicjuszka chciała odejść z zakonu. Jakimś cudem ją przytrzymałyśmy. Choć nie wiem, czy nie lepiej by było pozwolić jej odejść, bo od dwóch miesięcy częściej jest zamknięta w swojej celi niż przebywa z nami. A jak się pojawia, to wygląda jak zombi. Ma podobno ciągłą gorączkę, bóle brzucha, czy czegoś innego. Ewidentnie somatyzuje to, co jest niestrawne tu w zakonie. I co? Mam być cierpliwa widząc co się dzieje? Cierpliwie czekać aż sobie podetnie żyły, albo skoczy z okna? Trzecia była niedawno na ponad miesięcznych wakacjach u swoich rodziców. Podobno ma jakieś problemy psychologiczne i musiała odpocząć. Dziwne, że musi uciekać z zakonu, gdzie jest się tak blisko Serca Jezusowego, aby móc się zregenerować. To znaczy, mnie to już nie dziwi, bo widzę, że tu wcale nie jest jak u Pana Boga za piecem. Gdy ta nowicjuszka jest w zakonie, to też częściej przebywa w celi na chorobowym, niż z nami. Czwarta nowicjuszka zwiała z zakonu krótko przed moim wstąpieniem. Powód nieznany, choć nie trudno się domyślić.
Nie znam historii innych sióstr, które przewinęły się przez ten zakon, a które odeszły. Wiem tylko, że takie istniały i mogę się domyślać, że większość z nich nie odchodziła bez urazów na psychice. Te, które przetrwały i które teraz są… no cóż… wyrobiły sobie (każda swój swoisty i może nie zawsze chwalebny) system przetrwania. Ale nie będę się teraz o tym rozpisywać.
Nie wiem, czy Wielebna Matka jest w stanie zrozumieć co robi z człowiekiem totalny brak szczerych, braterskich (siostrzanych) dialogów. Ona sama, jako Wielebna Matka, co chwilę rozmawia z ludźmi z zewnątrz i z siostrami, które wręcz zarzucają ją swoimi problemami. Więc jej samej rozmów nie brakuje. Może trudno jest jej wyobrazić sobie taką sytuację, czy wczuć się w sytuację innych sióstr? Mimo wszystko, dla wielu z nas, głównie dla nowicjuszek, ten problem jest realny. Choć nie wszystkie go zauważają (jak to często bywa w życiu). I nawet jeśli ma to być tylko okres przejściowy, to jest nie do zaakceptowania. To znaczy, ten okres przejściowy ma trwać około 6-ciu lat. Myślę, że to wystarczająco długi okres aby zdążyć zrujnować sobie zupełnie psychikę, albo nie wytrzymać.
W Afryce istnieją jeszcze plemiona, gdzie stosuje się dość brutalne rytuały inicjacyjne. Jeden z takich rytuałów polega na biczowaniu młodych kobiet. Jak kobieta przeżyje, to znaczy, że jest zdolna, gotowa i godna aby wyjść za mąż. A gdy jakaś nie przeżyje, to trudno. Widocznie nie nadawała się do małżeństwa. Istnieją bogaci Europejczycy (w tym praktykujący chrześcijanie), którzy jeżdżą do takich plemion afrykańskich na wczasy, aby dla rozrywki i z ciekawości przyglądać się tym rytuałom. Poznałam kiedyś w Szwajcarii taką jedną chrześcijankę. Z dumą pokazywała mi zdjęcia jednej z takich Afrykanek która miała szczęście (czy nieszczęście) przeżyć. Miała ona na plecach blizny tak grube jak kij od łopaty. Ach, czemu o tym piszę…? To tylko taka mała dygresja odnośnie naszego Nowicjatu.
A zaczęłam od porzeczek i o wrażeniu, że mówię jakimś obcym językiem dla naszych Matek. No tak. Może potrzebowałybyśmy jakiegoś pośrednika, albo tłumacza, który zrozumiałby o co mi chodzi i potrafiłby to przełożyć na logikę i język tutejszych sióstr? Najlepiej gdyby był to ktoś, kto dobrze zna afrykański.
s.Urszula – zapiski z października 2011