SZLABAN NA RELACJE

Najtrudniejsza rzecz, jakiej doświadczyłam w klasztorze. Absolutny szlaban na relacje.

Oczywiście niepisany. W pierwszych latach tzw. formacji zakazy były bardzo wyraźne. Nie mogłyśmy nawiązywać żadnych relacji ze starszymi od nas siostrami. Nie mogłyśmy też przyjaźnić się między sobą. Uważano, że przyjaźnie pomiędzy siostrami mogą przysłonić Pana Boga, mogą zepchnąć Go na dalszy plan.

Przez to, że nie można było okazywać uczuć, że nie można było się przyjaźnić, potrzeba ludzkiej bliskości, ciepła, czułości zarówno w braniu jak i w dawaniu narastała w nas bardzo.

Do tego stopnia, że chcąc nie chcąc przywiązywałyśmy się do siebie tym silniej, im silniej było nam to zakazywane. Pamiętam, jak niestrudzenie powtarzano nam przykład, znalezionych kiedyś dwóch sióstr w niedwuznacznej sytuacji, których relacja podobno zakrawała na homoseksualną.

Nie wiem ile w tym prawdy i czy to była taka relacja, ale wierzę, że mogło dojść do takiej sytuacji wyłącznej miłości między siostrami ze względu na ten ludzki brak ciepła i czułości na co dzień, której nam kobietom tak bardzo brakuje i którą potrafimy dawać w tak piękny i intensywny, rzekłabym leczący sposób.

Wspomniane siostry były podobno wydalone ze zgromadzenia, a ich przykład podawano z pokolenia na pokolenie ku przestrodze pozostałych i dla uargumentowania „do czego może dojść, kiedy będziemy się do siebie przywiązywały”. I zamiast leczyć powód, leczono skutki poprzez groźne przestrogi i pokuty, które otrzymywałyśmy, jeśli relacja między nami została przez przełożonych zauważona. Doprowadziło to do tego, że później zarówno my, jak i starsze siostry bałyśmy się siebie nawzajem, bałyśmy się bliskości, bałyśmy się przyjaźni, albo tak się z tym ukrywałyśmy, że zamiast cieszyć się dobrą relacją, wzbudzała w nas ona lęki.

Wtedy przywiązania i przyjaźnie robiły się toksyczne, bo ukryte i zamknięte.Porozumiewałyśmy się szyfrem, spojrzeniami, spotykałyśmy się w jakichś ukrytych miejscach albo w nocy. Raz mnie wychowawczyni nakryła na takim spotkaniu… Później kilka dni z rzędu chodziłam pod jej drzwi i pukałam, czy może mnie przyjąć i nadać mi za to pokutę, co bardzo mnie upokarzało, a ona odsyłała mnie ze słowami, że teraz nie ma czasu albo ochoty mnie widzieć… W końcu jak mnie przyjęła, dostałam porządny opiernicz i zagrożenie, że wylecę na ulicę. Wieść o tym wydarzeniu i o nas dwóch rozniosła się po całym zgromadzeniu i byłyśmy obie na językach wszystkich.

Jedne z sióstr karały mnie za to pogardliwym spojrzeniem i milczeniem, inne robiły mi za to kolejne bury, niektóre w ukryciu patrzyły ze współczuciem i zrozumieniem…

Nie przesadzam, serio tak było.

Chyba potrzebowałam dodać to na swoje usprawiedliwienie.

Do zgromadzenia wstąpiłam razem z moją przyjaciółką, z którą też musiałyśmy się ukrywać ze swoją relacją i ciągle było nam mówione, że to, że byłyśmy przyjaciółkami, nas nie usprawiedliwia i mamy oddalić się od siebie, a „otworzyć na inne relacje”.

Ona jednak nie wytrzymała długo i odeszła. Później próbowała jeszcze raz – wstąpiła i znowu odeszła. Kilka miesięcy po swoi drugim odejściu, kiedy poznała chłopaka i miała razem z nim iść na zabawę, nagle zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Kiedy siostry i o tym oznajmiły, pamiętam słowa wychowawczyni, które potem powtarzała prawie każda siostra, która mnie spotkała: „Widocznie ona miała być poświęcona tylko Bogu. Pan Bóg chciał ją mieć na wyłączność i dlatego ją zabrał”.

Przerażały mnie te słowa i bałam się, że jeśli ja odejdę, a to faktycznie było moje powołanie, to ja też umrę.

Odeszłam po 17 latach.

Żyję !!!

s. Teresa – 17 lat we wspólnocie zakonnej